• Reading time:Ten tekst przeczytasz w 4 min
  • Post category:Aktualności

10 lutego 1940 roku rozpoczęła się pierwsza z czterech fal masowych deportacji polskich obywateli z terenów Kresów Wschodnich. W głąb ZSRR zostało wywiezionych kilkaset tysięcy polskich obywateli, głównie kobiet z dziećmi, osób starszych. „Bez wyroku sądu, zerwani w środku nocy mieli niespełna godzinę, a często i mniej, na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i wyjazd w bydlęcych wagonach w nieznane. Po prawie miesięcznej podróży w tragicznych warunkach, głodni i schorowani, docierali do miejsc zesłań na dalekiej Syberii czy w stepach Kazachstanu. Pierwsza deportacja, która miała miejsce w nocy 10 lutego 1940 r., należała do najtragiczniejszych.

Deportacje obejmowały tych, których radziecka władza uznała za wrogów ustroju. Każda z czterech fal deportacji miała swoją specyfikę. Pierwsza, która rozpoczęła się 10 lutego 1940 roku, objęła przede wszystkim rodziny polskich wojskowych, żołnierzy wojny 1920 roku . Była szczególnie tragiczna, bo panowały 40-stopniowe mrozy. Tych nieprzygotowanych przecież do drogi ludzi, wśród których było wiele kobiet z dziećmi, zapakowano do nie ogrzewanych wagonów. Podróż trwała ponad miesiąc.

Druga deportacja miała miejsce w kwietniu 1940 roku i objęła przede wszystkim rodziny oficerów z Katynia. W tym samym czasie w Katyniu odbywały się egzekucje polskich oficerów a ich rodziny były deportowane w nieludzkich warunkach w głąb ZSSR. Kolejne dwie fale deportacji – z czerwca 1940 roku i czerwca 1941 roku – objęły także wielu Żydów, którzy szukali w ZSSR schronienia przed Niemcami. Ostatnia deportacja – z czerwca 1941 roku – odbywała się już niemal pod kulami Niemców, w warunkach zbliżającego się frontu.

Przeprowadzane w brutalny sposób deportacje w większości przypadków miały miejsce w nocy. Oficerowie NKWD przeszukiwali mieszkanie wywożonych osób, którym nakazywano zabrać jedynie najpotrzebniejsze rzeczy, na co rodziny miały zazwyczaj kilkanaście minut. Później deportowanych przewożono na dworce kolejowe, gdzie na mrozie musieli czekać nawet kilka godzin. To nie był jednak koniec dramatu. Podróżowano wagonami bydlęcymi rzekomo przystosowanymi do przewozu osób. „Przystosowanie” polegało na umieszczeniu wewnątrz zimnego, ciemnego i brudnego wagonu kubła do załatwiania potrzeb fizjologicznych i tzw. kozy, czyli piecyka, który i tak  ze względu na brak opału – nie ogrzewał. W wagonie, w którym miano przewozić 20-30 osób, zazwyczaj podróżowało około 50 osób. Ze względu na mróz, brak pożywienia i dramatyczne warunki higieniczne, śmiertelność była bardzo wysoko. Dodatkowo, deportowanym zakazywano zbliżania się do okna (próbujących zaczerpnąć świeżego powietrza odpędzano bagnetami), a postoje odbywały się co kilka dni.

Podczas przerwy w podróży z wagonów wynoszono ciała zmarłych – w większości dzieci i starców. Po zakończeniu podróży, tych którzy zdołali przeżyć, czekał kolejny rozdział dramatu. Zesłani, umieszczeni w budynkach przypominających obozowe baraki, w ekstremalnych warunkach pogodowych pracowali przy wyrębie lasów. Mieli świadomość, że szanse na powrót do domu i dawnego życia są bliskie zeru. Tutaj również śmiertelność była wysoka. Jak twierdzą polscy historycy, wynosiła nawet ponad 10 procent.

W sumie według danych NKWD w czterech deportacjach zesłano około 330-340 tys. osób. Ich celem była eksterminacja elit oraz ogółu świadomej narodowo polskiej ludności, miały one rozbić społeczną strukturę, dostarczając jednocześnie totalitarnemu sowieckiemu imperium siłę roboczą.